wtorek, 3 kwietnia 2012

Styczniowy nocleg


W tym roku – niestety – znalazłem czas tylko na jedno zimowe bytowanie – w styczniu. Wspólnie z Kolegą Patrykiem wybraliśmy się w tym celu w okolice Jeziora Świdwie w Puszczy Wkrzańskiej (Zachodniopomorskie). Co prawda śniegu nie było, ale temperatury były jak najbardziej zimowe – ok. 10 st. C poniżej zera nocą. Niezrażeni brakiem śniegowego puchu poszukiwaliśmy optymalnego zimowego schronienia dla dwóch osób.

Koncept

Zdecydowaliśmy się na konstrukcję szałasu o kształcie litery „U”, lub – jak kto woli – podkowiastym, czyli z trzema ściankami i jedną przestrzenią otwartą, która jednocześnie miała być wejściem do schronienia. W środku, centralnie, zdecydowaliśmy się ulokować ognisko syberyjskie, czyli „nodię”. Schronienie miało być skonstruowane tak, by ciepło wydzielane przez ognisko odbijało się od ścianek szałasu i – tym samym – w jak największym stopniu ogrzewało wnętrze.
Przy budowie przyjęliśmy założenie, że nie zetniemy żadnego drzewa, tylko wykorzystamy leżące tu i ówdzie powalone przez robotników leśnych świerki, sosny i brzozy. Drzewa to również istoty żywe i naprawdę – o ile nie ma naprawdę uzasadnionej potrzeby (a treningowy wypad do lasu niewątpliwie nią nie jest) – nie należy ich tego życia pozbawiać. 

Budowa szałasu

Najpierw wbiliśmy w ziemię cztery słupki z ociosanych cienkich pni sosnowych. Przywiązaliśmy do nich trzy żerdzie (patrząc z góry otrzymalibyśmy właśnie literę „U” o kątach prostych), które miały pełnić funkcję kalenic szałasu. Jako wiązania użyliśmy sznurka poliprenowego – był to jedyny element „sztuczny” w całej konstrukcji. Potem przystąpiliśmy do zbierania igliwia na materace.
Ścinanie świeżych gałązek było niewątpliwie najdłuższym etapem w tworzeniu całej konstrukcji. Nie chcieliśmy – by nie osłabiać roślin – pozyskiwać ich tylko z jednego drzewa. Zbieraliśmy więc po kilka gałązek z kilkunastu drzew, co znacznie wydłużyło pracę, ale nie wyrządziło im żadnej poważnej szkody. Zebrane iglaste gałązki ułożyliśmy na ziemi tak, by tworzyły posłanie szerokości około 1 metra, długości dwóch i wysokości jakichś 30-50 centymetrów. Mogę z czystym sumieniem napisać, że wszystkie materace i maty samopompujące świata nawet w najmniejszym stopniu nie dorównują komfortem takiemu „naturalnemu” łóżku. Nawet bez karimaty było bardzo wygodnie i – co najważniejsze – ciepło, jako że puszysta kopa igieł znakomicie chroniła przed zimnem i wilgocią nieprzyjemnie bijącymi od ziemi.
Po przygotowaniu posłań zabraliśmy się do konstrukcji spadzistych dachów. W tym celu na oparte o kalenice żerdzie ułożyliśmy ponownie świeżo ścięte igliwie. Warstwa miała jakieś 20-30 centymetrów w najgrubszych miejscach. Z założenia nie miała chronić przed deszczem (co najwyżej przed śniegiem) a jedynie tworzyć izolację cieplną. Tę funkcję spełniła doskonale. Coraz szybciej zbliżające się do horyzontu słońce zmusiło nas do rezygnacji z wyściełania gałązkami trzeciego dachu, który nakryliśmy po prostu zwykłą plandeką budowlaną. Tuż przed zmrokiem schronienie było gotowe – jego budowa zajęła nam blisko 4 godziny. Teraz należało zająć się ogniskiem.



Nodia

to wspaniały wynalazek. Jest to ognisko, w którym palą się poziomo ułożone pnie drzew. Zaletą tego rozwiązania jest to, że takie ognisko samo się zasila. Jeśli odpowiednio dobierzemy drewno – gatunek i grubość – to może palić się nawet kilkanaście godzin. Nasze, niestety, nie była tak dobre.
Wykorzystaliśmy stosunkowo cienkie pnie sosnowe i brzozowe – takie były „pod ręką”. Konstrukcja wyglądała następująco: na dwa krótkie klocki położyliśmy w poprzek dwie kłody długości około 2 metrów. Na nie znów dwa klocki i ponownie dwie kłody. Z boku – przy obydwu końcach ogniska – wbiliśmy w ziemię po dwa kołki, by trzymały konstrukcję w całości i uchroniły ją przed rozpadem, gdy już będzie się palić.



Rozpalenie ogniska poszło gładko, mimo że pnie były nieco zawilgocone. Dość szybko jednak nasza nodia ujawniła swoje wady. Przede wszystkim, cienkie kłody iglaste szybko się wypalały. Trochę dłużej wytrzymywały kłody brzozowe – z uwagi na inną strukturę wewnętrzną drewna – ale te również nie cieszyły ciepłem zbyt długo. Dodatkową wadą było to, że płonące drewno iglaków lubi strzelać wokół żarzącymi się odłamkami, co zostawiło ślady na naszych śpiworach w postaci kilku mniejszych i większych wypalonych dziurek. Żywotność naszej nodii wynosiła jakieś 2 godziny. W efekcie w nocy 4 razy musieliśmy rozpalać nowe ogniska. Co prawda, na wszelkie wypadek zgromadziliśmy więcej odpowiedniego materiału, ale udaremniło to nieprzerwany sen. Faktem jest jednak to, że nie zmarzliśmy, mimo ujemnej temperatury poza szałasem. Ciepło było intensywne i nie pozwalało nam na wychłodzenie się. To traktuję jako niewątpliwy sukces.

Podsumowując,             
                                                                                    
szałas był dość komfortowy. Miejsce do spania było dużo, a jego szerokość pozwalała na przybliżanie i oddalanie się od ognia, w zależności od potrzeby ogrzania ciała. Jedynym jego słabym punktem było to, że jedna jego strona nie była zabudowana. Przez to uciekała nam część ciepła, a niekiedy – przy silniejszych podmuchach wiatru – wpadało zimne powietrze. Jednak różnica temperatur poza i w szałasie była wyczuwalna, i to znacznie, gdy wyszło się na zewnątrz.
Jeśli chodzi o samo posłanie, to warto w przyszłości przygotować burty z cienkich sosnowych/świerkowych pni. Dzięki temu materac, pod wpływem nacisku ciała, nie będzie rozchodził się na boki.
Najmniej, jak już wspomniałem wyżej, udała się nam nodia: kłody były za cienkie, drewno wypalało się szybko i sypało żarzącymi się odłamkami. Mimo to, pijąc o poranku ciepłą herbatę, mogliśmy być z siebie zadowoleni.