W tym roku – niestety – znalazłem
czas tylko na jedno zimowe bytowanie – w styczniu. Wspólnie z Kolegą Patrykiem
wybraliśmy się w tym celu w okolice Jeziora Świdwie w Puszczy Wkrzańskiej (Zachodniopomorskie). Co
prawda śniegu nie było, ale temperatury były jak najbardziej zimowe – ok. 10 st. C poniżej zera nocą. Niezrażeni
brakiem śniegowego puchu poszukiwaliśmy optymalnego zimowego schronienia dla
dwóch osób.
Koncept
Zdecydowaliśmy się na konstrukcję
szałasu o kształcie litery „U”, lub – jak kto woli – podkowiastym, czyli z
trzema ściankami i jedną przestrzenią otwartą, która jednocześnie miała być
wejściem do schronienia. W środku, centralnie, zdecydowaliśmy się ulokować
ognisko syberyjskie, czyli „nodię”. Schronienie miało być skonstruowane tak, by
ciepło wydzielane przez ognisko odbijało się od ścianek szałasu i – tym samym –
w jak największym stopniu ogrzewało wnętrze.
Przy budowie przyjęliśmy założenie,
że nie zetniemy żadnego drzewa, tylko wykorzystamy leżące tu i ówdzie powalone
przez robotników leśnych świerki, sosny i brzozy. Drzewa to również istoty żywe
i naprawdę – o ile nie ma naprawdę uzasadnionej potrzeby (a treningowy wypad do
lasu niewątpliwie nią nie jest) – nie należy ich tego życia pozbawiać.
Budowa szałasu
Najpierw wbiliśmy w ziemię cztery
słupki z ociosanych cienkich pni sosnowych. Przywiązaliśmy do nich trzy żerdzie
(patrząc z góry otrzymalibyśmy właśnie literę „U” o kątach prostych), które
miały pełnić funkcję kalenic szałasu. Jako wiązania użyliśmy sznurka
poliprenowego – był to jedyny element „sztuczny” w całej konstrukcji. Potem
przystąpiliśmy do zbierania igliwia na materace.
Ścinanie świeżych gałązek było
niewątpliwie najdłuższym etapem w tworzeniu całej konstrukcji. Nie chcieliśmy –
by nie osłabiać roślin – pozyskiwać ich tylko z jednego drzewa. Zbieraliśmy
więc po kilka gałązek z kilkunastu drzew, co znacznie wydłużyło pracę, ale nie
wyrządziło im żadnej poważnej szkody. Zebrane iglaste gałązki ułożyliśmy na
ziemi tak, by tworzyły posłanie szerokości około 1 metra, długości dwóch i
wysokości jakichś 30-50 centymetrów. Mogę z czystym sumieniem napisać, że
wszystkie materace i maty samopompujące świata nawet w najmniejszym stopniu nie
dorównują komfortem takiemu „naturalnemu” łóżku. Nawet bez karimaty było bardzo
wygodnie i – co najważniejsze – ciepło, jako że puszysta kopa igieł znakomicie
chroniła przed zimnem i wilgocią nieprzyjemnie bijącymi od ziemi.
Po przygotowaniu posłań
zabraliśmy się do konstrukcji spadzistych dachów. W tym celu na oparte o
kalenice żerdzie ułożyliśmy ponownie świeżo ścięte igliwie. Warstwa miała
jakieś 20-30 centymetrów w najgrubszych miejscach. Z założenia nie miała
chronić przed deszczem (co najwyżej przed śniegiem) a jedynie tworzyć izolację
cieplną. Tę funkcję spełniła doskonale. Coraz szybciej zbliżające się do
horyzontu słońce zmusiło nas do rezygnacji z wyściełania gałązkami trzeciego
dachu, który nakryliśmy po prostu zwykłą plandeką budowlaną. Tuż przed zmrokiem
schronienie było gotowe – jego budowa zajęła nam blisko 4 godziny. Teraz
należało zająć się ogniskiem.
Nodia
to wspaniały wynalazek. Jest to
ognisko, w którym palą się poziomo ułożone pnie drzew. Zaletą tego rozwiązania
jest to, że takie ognisko samo się zasila. Jeśli odpowiednio dobierzemy drewno –
gatunek i grubość – to może palić się nawet kilkanaście godzin. Nasze,
niestety, nie była tak dobre.
Wykorzystaliśmy stosunkowo
cienkie pnie sosnowe i brzozowe – takie były „pod ręką”. Konstrukcja wyglądała
następująco: na dwa krótkie klocki położyliśmy w poprzek dwie kłody długości
około 2 metrów. Na nie znów dwa klocki i ponownie dwie kłody. Z boku – przy
obydwu końcach ogniska – wbiliśmy w ziemię po dwa kołki, by trzymały
konstrukcję w całości i uchroniły ją przed rozpadem, gdy już będzie się palić.
Rozpalenie ogniska poszło gładko,
mimo że pnie były nieco zawilgocone. Dość szybko jednak nasza nodia ujawniła
swoje wady. Przede wszystkim, cienkie kłody iglaste szybko się wypalały. Trochę
dłużej wytrzymywały kłody brzozowe – z uwagi na inną strukturę wewnętrzną
drewna – ale te również nie cieszyły ciepłem zbyt długo. Dodatkową wadą było
to, że płonące drewno iglaków lubi strzelać wokół żarzącymi się odłamkami, co
zostawiło ślady na naszych śpiworach w postaci kilku mniejszych i większych wypalonych
dziurek. Żywotność naszej nodii wynosiła jakieś 2 godziny. W efekcie w nocy 4
razy musieliśmy rozpalać nowe ogniska. Co prawda, na wszelkie wypadek
zgromadziliśmy więcej odpowiedniego materiału, ale udaremniło to nieprzerwany sen.
Faktem jest jednak to, że nie zmarzliśmy, mimo ujemnej temperatury poza
szałasem. Ciepło było intensywne i nie pozwalało nam na wychłodzenie się. To
traktuję jako niewątpliwy sukces.
Podsumowując,
szałas był dość komfortowy.
Miejsce do spania było dużo, a jego szerokość pozwalała na przybliżanie i
oddalanie się od ognia, w zależności od potrzeby ogrzania ciała. Jedynym jego
słabym punktem było to, że jedna jego strona nie była zabudowana. Przez to uciekała
nam część ciepła, a niekiedy – przy silniejszych podmuchach wiatru – wpadało
zimne powietrze. Jednak różnica temperatur poza i w szałasie była wyczuwalna, i
to znacznie, gdy wyszło się na zewnątrz.
Jeśli chodzi o samo posłanie, to
warto w przyszłości przygotować burty z cienkich sosnowych/świerkowych pni.
Dzięki temu materac, pod wpływem nacisku ciała, nie będzie rozchodził się na
boki.
Najmniej, jak już wspomniałem
wyżej, udała się nam nodia: kłody były za cienkie, drewno wypalało się szybko i
sypało żarzącymi się odłamkami. Mimo to, pijąc o poranku ciepłą herbatę,
mogliśmy być z siebie zadowoleni.