wtorek, 19 marca 2013

Zimno nam nie straszne! Warsztaty zimowe Survival Totem Group dla Młodzieżowej Grupy Survivalowej Totem

Większość ludzi przeraża perspektywa zostania na noc zimą w lesie. Obawiają się przede wszystkim zimna, no i jego najdramatyczniejszej konsekwencji - zamarznięcia. Człowiek jednak jest w stanie przystosować się do niemal każdych warunków. Bytowanie w warunkach zimowych ćwiczyliśmy wspólnie z naszymi podopiecznymi z Młodzieżowej Grupy Survivalowej Totem (MGST).

Głównym celem dwudniowego warsztatu było zbudowanie oraz przetestowanie improwizowanego schronienia przystosowanego do warunków zimowych. Dodatkowo, podczas wypadu młodzi adepci survivalu - Dominik i Piotr - ćwiczyli pod naszym okiem inne umiejętności związane ze sztuką przetrwania: rozpalanie ognia, pozyskiwanie i uzdatnianie do spożycia wody oraz orientację w terenie.

Dzień pierwszy
Przygodę zaczęliśmy od leniwego śniadania nad jeziorem Świdwie. Bogactwo ornitologiczne tego miejsca odkrył jeszcze przed II wojną światową Paul Robien - zapalony ornitolog i entomolog, poeta, pisarz i pacyfista - który, niestety bezskutecznie, walczył o utworzenie rezerwatu

Paul Robien (1882-1945)
Na szczęście, władze polskie po 1945 roku kontynuowały inicjatywę badacza i rezerwat ostatecznie powstał . Dziś jest to również obszar objęty programem NATURA 2000. O różnorodności ptasiej fauny jeziora i okolic niech świadczy to, że przyjeżdżają tu profesjonalne i amatorskie ptakoluby z całego świata. Nam, niestety, udało się zaobserwować tylko "zwyczajne" łabędzie.

Podglądam łabędzie ;)

Ruszyliśmy wgłąb lasu, by wybrać miejsce noclegowe. W kilkanaście minut udało nam się znaleźć bardzo urokliwy młodnik z mnóstwem materiału na szałas. Podzieliliśmy się pracą: Domek i Piotrek zabrali się za budowę schronienia a ja i Dominik poszliśmy gromadzić drewno na długą zimową noc.

Domek uczy Piotrka budować szałas...

... a ja i Dominik odwalamy ciężką fizyczną robotę, czyli ścinamy suszki ;)

Uwinęliśmy się z robotą nadzwyczaj szybko: w ciągu trzech godzin stał już mocny szałas a przy strzelającym wesoło ogniu piętrzyły się solidne bale sosnowe i brzozowe ze ściętych suszków (wyschniętych, martwych drzew). Postawiliśmy nawet prymitywną ławkę, dzięki czemu można było sobie w miarę wygodnie przysiąść. Mogliśmy wreszcie spałaszować obiad. A jako że w brzuchach burczało nam już solidnie, to jedliśmy z wyjątkowym apetytem.
Syci, po krótkiej sjeście, przystąpiliśmy do dalszych prac. Piotrek i Dominik uczyli się budować ognisko Dakota (Dakota Fire Hole). Po nieco dłuższym czasie - ziemia była poprzerastana świerkowymi korzeniami - palenisko już hulało i chłopcy mogli przekonać się o jego zaletach oraz sposobie działania (o Dakocie pisałem tutaj).

Piotrek przy swojej Dakocie.

W końcu zapadła ciemność, którą rozjaśniał tylko pierścień światła bijący z naszego ogniska. Na polanie obok mogliśmy podziwiać rozgwieżdżone niebo, którego próżno szukać w mieście. Coraz bardziej senni, zmęczeni po pracowitym dniu zaczęliśmy przygotować się do snu.

Domek objaśnia działanie swojego firestartera, który za chwilę będzie testował.

Ekipa w gotowym obozie.
Trzeba jeszcze było zabezpieczyć ogrzewanie na noc. Jak zwykle, kiedy jest zimno, zdecydowaliśmy się na rozpalenie nodii - legendarnego syberyjskiego ogniska, które - ze względu na to, że pali się w nim całymi balami drewna - samo się zasila. Momentami było ciepło jak w samym piekle! Według relacji tych, którzy przebudzili się w nocy (ja spałem jak dziecko i obudziłem się już po świcie), nodia zagasła dopiero gdzieś około godziny 3 nad ranem wypalona do cna. Paliła się jakieś 5-6 godzin, co jest dobrym wynikiem.

Dzień drugi
Rano, po śniadaniu, poprowadziłem dla Piotra i Dominika warsztaty z pozyskiwania i filtrowania wody. Chłopcy zbudowali dwa filtry - butelkowy i na trójnogu.

Piotr i Dominik budują filtr wodny.
Potem zwinęliśmy obóz i rozpoczął się ostatni punkt programu. Marsz na orientację. Domicjan rozdał chłopakom mapy i wytłumaczył zasady. My ruszyliśmy do punktu kontrolnego. Po dwóch godzinach, przy naszej drobnej pomocy, Dominik i Piotrek dotarli do nas. Zjedliśmy szybki obiad i udaliśmy się w drogę powrotną. Warsztat się zakończył.
Jak widać - jeśli wie się jak - przed zimnem można się uchronić. Nawet w ciemną zimową noc w lesie.

Więcej zdjęć z warsztatu: www.facebook.com/survivaltotemgroup

piątek, 1 marca 2013

Survival w Zamku

Widzieliście kiedyś szałas w zabytkowej komnacie zamkowej? My widzieliśmy. A nawet sami go zbudowaliśmy. W dniach 15-17 lutego jako Survival Totem Group organizowaliśmy warsztaty survivalowe dla dzieci w ramach Przeglądu Filmów o Górach O!Góry. Wszystko w renesansowej scenerii Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie.

Do udziału w Przeglądzie zaprosili nas organizatorzy - Elitarny Klub Górski „Leśne Dziadki” oraz SZCZECIN-EXPO Towarzystwo Wspierania Rozwoju Pomorza Zachodniego. Idea była prosta: rodzice idą oglądać filmy a ich pociechy pod naszą opieką uczą się podstaw survivalu. Niby wszystko jasne i proste, gdyby nie jeden szkopuł – warsztaty mieliśmy zrobić w zamkniętej sali zamkowej. I to było wyzwanie.
Postanowiliśmy zbudować szałas – no bo jak survival bez szałasu? Roboty organizacyjnej było co niemiara. Najpierw należało zdobyć zgodę na wywóz drewna z lasu. Całe szczęście leśnik okazał się być równym gościem i obyło się bez specjalnych formalności. Na miejscu w lesie znaleźliśmy mnóstwo ściętych sosenek, które przerobiliśmy na żerdzie. Pozostało załadować wszystko na przyczepę. Chwilę później jechaliśmy do Zamku.
Na miejscu krytycznym okiem przyglądała się naszym poczynaniom jedna z Pań - zdaje się, że z administracji zamkowej - która bacznie pilnowała, byśmy nie zarysowali parkietu. Obyło się bez ubytków w lakierze. W dwie godziny szałas był gotowy.


 
Pierwszego dnia frekwencję mieliśmy niezbyt wysoką. Trójka dzieci – raczej nieśmiałych – w wieku 5+ uczyła się udzielania pierwszej pomocy. Domek poradził sobie znakomicie. Dzieciaki opatrywał sobie fikcyjne rany, złamania a nawet nosiły się na improwizowanych noszach. 

Domek uczy prawidłowego układu rąk przy ucisku klatki piersiowej.

Budowanie improwizowanych noszy.

Nosze z załadowanym "pacjentem" ;)

Domek z zamaskowaną uczestniczką ;)

Drugi dzień przyniósł nam pierwszą inwazję dzieci – było już ich 11. Średnia wieku – 5 lat. Zadanie nie było proste – mieliśmy stawiać szałas. Najpierw poopowiadałem trochę o różnych rodzajach schronień ludów pierwotnych – indiańskich tipi, ekimoskich igloo i aborygeńskich platformach – po czym zabraliśmy się za budowę. Entuzjazm młodych konstruktorów był zdumiejwający! W godzinę konstrukcja z sosnowych żerdzi i pałatki Bundeswehr była gotowa.

A to już ja wspólnie z dzieciakami stawiam rusztowanie szałasu.

Szałas ze znakiem jakości ;)

Dzień trzeci warsztatów – ostatni – poświęcony był oczyszczaniu wody. Frekwencja sięgnęła zenitu – 18 rozbawionych dzieciaków. Po półgodzinie ekipa była radośnie umazana węglem drzewnym i testowała swoje wodne filtry (butelkowe). Na sam koniec zbudowaliśmy jeszcze filtr na trójnogu. Zabawa była przednia.

Budowa filtrów wodnych.


Testowanie filtra na trójnogu.

 
Jeśli więc macie obiekcje co do tego, czy w zabytkowej przestrzeni da się zbudować szałas i zrobić warsztaty surivalowe, to odpowiadam: da się. Ale – wbrew pozorom – jest to trudniejsze, niż w „normalnym” terenie leśnym. Całe szczęście ubawu przy tym co niemiara!